Tagi

O tym, że każdy mój dzień kończy się seansem filmowym – pisałam wielokrotnie, ale ostatnio wieczorami jakoś chętniej sięgam po s/f.
Zazwyczaj szukam odmiany, po kostiumowym melodramacie współczesny thriller, po poważnym dramacie społecznym – komedyjka, ale czasem mnie coś napada i noc po nocy jaram się jakimiś horrorami klasy Z czy biografiami artystów…
Ostatnie dni natomiast przyniosły mi większe zapotrzebowanie na s/f i pokrewne, na obrazy z tej właśnie, pojemnej szufladki filmowej.

O „Ex machina” nie napiszę jednak ani słowa – zbyt dobrze zrobił to Vil w http://dziedzictwowyobrazni.blogspot.com/2015/05/ex-machina-czy-inteligencja-bez-uczuc.html – jego analiza jest tak dokładna i wyczerpująca, zwraca uwagę na tak wiele aspektów, że ja tu już nie mam chyba nic do dodania. 🙂

Postanowiłam natomiast skupić się na pozycjach o mniejszym znaczeniu i prostszej konstrukcji, z których każdy chyba, po dokonaniu niewielkich skrótów mógłby z powodzeniem „robić” za odcinek XFiles czy podobnego serialu – stąd tytuł felietonu.

Chyba idealnie nadawał by się do tego „After”.

a7668c04560aba711e94f0b952f3be04.jpg

http://www.filmweb.pl/film/After-2012-678278

Choć na filmwebie ma niskie oceny, to, jak słusznie zauważył jeden z komentatorów – wynika to raczej z ogólnie niskiej liczby głosów, i zapewne widzów.
A szkoda, bo jak widać skromny film, z nieznanymi aktorami, o zerowej jak sądzę promocji, może posiadać parę cech, które uczynią go wcale interesującym.
Najważniejszą wg mnie jest szczególny klimat, doskonale zbudowana atmosfera snu, zahaczającego o koszmar.
I choć dosyć szybko domyśliłam się, co tak naprawdę przytrafiło się parze bohaterów – to nie ujmuje to niczego fabule, jej rozwojowi i pytaniom, jakie stawia.
Stopniowe zbliżanie się do odkrycia prawdy, i filmowej dwójki, i widza…. zmagania z nierealną rzeczywistością, odkrywanie rządzących nią reguł… nieustanne wycieczki w przeszłość, wędrówki jej ścieżkami i zauważanie wcześniej niezauważonych i nieznanych do tej pory faktów i ich znaczeń….
Wszystko to utrzymane w ukochanym przeze mnie tonie i zgodnie z fatalistyczną wizją świata, którą po cichu wyznaję…. głosi ona, że nic tak naprawdę nie dzieje się na darmo, nie ma przypadków, każde drobne wydarzenie ma swój sens i cel, a przyszłość i przeszłość powiązane są ze sobą na milion sposobów, nitki tych wiązań są zaś poplątane w sposób nie do ogarnięcia.
Jasne, można zarzucić tej opowieści parę logicznych potknięć – ale czyż ludzie we śnie kierują się logiką? Nawet, jeśli bardzo się starasz działać celowo – to i tak Twój sen ma nad Tobą władzę.
Ana i Freddy robią naprawdę wiele, aby tej władzy się oprzeć.
I odnoszą zwycięstwo.
Końcówka filmu mnie zwyczajnie wzruszyła 🙂


„Wiek Adeline” stawia pytania poważniejsze i promuje prawdy bardziej uniwersalne.

7685142.3.jpg

http://www.filmweb.pl/film/Wiek+Adaline-2015-592843

Ale także i tu fabułę można by streścić w paru zdaniach, w zasadzie w jednym: film opowiada historię kobiety, która przestała się starzeć i, paradoksalnie, stało się to jej przekleństwem. Zmuszona jest ukrywać ten fakt przez ponad 100 lat, żyje pod ciągłą presją, wśród ludzi – ale samotnie, póki…
No właśnie 🙂
I tu zaczyna się historia miłości, tu zaczyna się melodramat 🙂
Ale szczęśliwie nie ma w sobie nic z harlequina, jeśli wiecie, o czym mówię 😉
Odnoszę wrażenie, iż film zawdzięcza to drugoplanowej, ale naprawdę świetnie zagranej roli Harrisona Forda.
Że zacytuję Mewę2015 z filmweba: „Piękny film o przemijaniu i starzeniu się – które jest częścią naszej egzystencji. Niby prosty film o miłości, niby bajka dla dorosłych, ale to tylko taka konwencja dla mądrego przesłania.”
Mnie jedynie momentami drażnił ten narrator z offu, a dokładnie w chwilach, gdy łopatologicznie wyjaśniał przemiany zachodzące w głównej bohaterce przy pomocy pseudonaukowego bełkotu o hipotermii, skokach napięcia i wyjątkowych zjawiskach atmosferycznych. Zostawiłabym inteligencji widza domyślenie się tych związków, naprawdę.
Jednak lubiany przeze mnie element „podróży w czasie” i uroda Michiela Huismana rekompensują to w zupełności.
A rekompensata przybiera rozmiary Everestu, gdy uświadomimy sobie, że to Michiel Huisman właśnie gra Daario Naharisa w najcudowniejszym serialu pod słońcem 😉


Przed obejrzeniem kolejnego obrazu z omawianej trójki długo się wzbraniałam, ponieważ na stronie z filmami online został kompletnie omyłkowo zakwalifikowany do horrorów.
A horrory to ja oczywiście, bardzo chętnie i super, ale w towarzystwie kogoś dzielnego i przytulaśnego, co za łapkę potrzyma i przed potworami obroni.
A że wizyta Mojego Osobistego Przytulaka dopiero się zapowiada, to, sami rozumiecie…
Jednak wczoraj postanowiłam zaryzykować.
W końcu, jakby zaczęli straszyć zbyt mocno i mój pluszowy Pan Byk nie poradził by sobie z naporem niebezpieczeństwa – to przecież zawsze mogę zastopować projekcję, i wrócić do niej już całkiem niedługo, prawda? 😉
No i okazało się – że daliśmy radę z Panem Bykiem zupełnie i spoko.
Bo „Maggie” to kurde żaden tam horror.

maggier.jpg

http://www.filmweb.pl/film/Maggie-2015-655364

I choć tytułowej Maggie partneruje sam Arnold S. zwany Szwarcusiem – to nie spodziewajcie się szalonych akcji i pokazu siły, chyba, że tej psychicznej.
Jak ktoś ma ochotę może zapoznać się z dyskusjami w necie, czy rzeczony film to chała i żal.pl, i biedny Arnoldzik, że u schyłku kariery ima się takich kitów – czy wręcz przeciwnie.
Ja zaliczam się do tych, którzy wybierają „wręcz przeciwnie” 😉
Fakt, Terminatorem to on już nie jest a w siwawym zaroście (w przeciwieństwie do wspomnianego Harrisona Forda) prezentuje się fatalnie.
Tym bardziej, że zarost zniekształca twarde rysy jego twarzy, fryzurę natomiast pokazuje nam przez cały film jakoś tak strasznie szczeciniastą i wygniecioną, jakby dopiero co wstał z barłogu.
Tiszercik, dżinsy – spoko, starszy pan, ale żaden tam dziadyga czy laluś, tyle, że strzyże się chyba w Pcimiu Wielkim 😉
Jednak postawa, jaką prezentuje od początku do końca, wierność zasadom i pewność swoich racji, siła i spokój mogą naprawdę imponować.
W obliczu dramatu, w obliczu potwornej tragedii, wyborów nie do dokonania…. mając przed sobą rozwiązania, z których każde jest gorsze od drugiego…. w sytuacji, która zmusza go dokonania czynu, który przerasta każdego rodzica.
W takiej właśnie sytuacji ojciec Maggie wykazuje się nieprawdopodobną wręcz odwagą i wiarą we własne dziecko.
W dziecko, które właśnie nim być przestaje.
Bo film „Maggie” opowiada o epidemii choroby, którą zarażeni w ciągu 6-8 tygodni zamieniają się w zombie.
Przemiana dokonuje się powoli, nie zawsze tak samo szybko, charakteryzuje się brakiem apetytu, napadami złości, zmianami koloru krwi i tęczówek… miejsce ukąszenia zaczyna gnić a ciało pokrywa siatka czarnych żył.
I taką mniej więcej przemianę obserwują rodzice Maggie, zrozpaczeni i bezsilni.
Usiłują „żyć normalnie” – ale to jedynie pozory.
Reszta rodzeństwa zostaje odizolowana dla bezpieczeństwa a „odpowiednie organy” zaczynają się upominać o wypełnienie procedur kwarantanny.
Jednak tajemnicą poliszynela pozostaje fakt, iż „kwarantanna” to tak naprawdę skazanie chorego na umieranie w potwornym bólu, wśród agresywnych innych chorych… to tak, jakby zamknąć zwierzęta dotknięte wścieklizną, odwrócić się i czekać, aż się same pozagryzają.
Recenzja na filmwebie zarzuca filmowi brak apokaliptycznego tła wydarzeń – mnie akurat wcale tego nie brakuje… „Maggie” to paradoksalnie dramat rodzinny, gdzieś w tle od czasu do czasu pokazują się komunikaty, jak sobie radzić w nowej sytuacji, słychać urzędowe zakazy i nakazy….widać połacie płonących pól, opuszczone domy… w tle pojawiają się też inne dotknięte podobną tragedią rodziny.
To w zupełności wystarczy, by mieć świadomość, iż opowiadana historia nie dzieje się w próżni, by dokładnie wyobrazić sobie taką rzeczywistość.

Pojawiają się też inne zarzuty – jak choćby to, że film jest zwyczajnie nudny, że posiada ciągnące się całymi minutami dłużyzny.
Jasne, zapewne będzie taki dla widza, który zasugeruje się nazwiskiem jednego z głównych wykonawców i będzie spodziewał się filmu akcji, pogoni i ucieczek czy walk z zombiakami.
Jeśli ktoś czeka na hektolitry przelewanej krwi, powstające wciąż i wciąż na nowo trupy z odrąbanymi członkami…. jeśli liczy na nagłe ataki zza kadru z dzikim „whroooom!!!!” to zawiedzie się, niestety, i to srogo.
To film zupełnie innego rodzaju.
I, muszę to powiedzieć, niesamowita odskocznia dla wielbicielki „The Walking Dead” – jaką jestem.
To spojrzenie na zombizm w sposób tak odmienny, że omatko.
Maggie-zombie staje się bowiem bohaterką tragiczną, takim Kordianem czy innym Wallenrodem w spódnicy i choć pisząc te słowa mrugam do czytelnika porozumiewawczo i żartobliwie – to tylko dlatego, że trochę się wstydzę prawdziwych uczuć.
Bo tak naprawdę to końcówkę filmu przeryczałam, roniąc łzy w pluszowe futerko Pana Byka.

Wszystkie 3 filmy gorąco polecam.