Tagi

plakatks.jpg

Wczorajszej nocy widziałam rewelacyjny film.
REWELAKURWACYJNY.
Dzięki, Patryk B. – bo gdyby nie Ty i Twoja rekomendacja, pewnie bym się nie zdecydowała.
Już nie raz rzucałam okiem na zarys fabuły i prychałam, jak durna jakaś.
No bo – kurwa – jazz?
Ja – i jazz?
Nigdy never, bleeee.

Poza tym nienawidzę filmów sportowych. A jeśli nie nienawidzę – to jestem nimi śmiertelnie znudzona.
I tak, sportowych właśnie, bo w takich kategoriach widzę ten film.
Czyli szczerze mnie walą opowieści o utalentowanych dzieciakach znikąd, które krok po kroku zbliżają się do zdobycia zaszczytów… dzięki upartej walce ze swoimi słabościami, z oporną materią, ćwicząc godzinami bez tchu. Walą mnie – bo widziałam ich już tak wiele, średnich, słabych i bardzo słabych – że na kolejny nie miałam już apetytu.
Na historię o kolejnym trenerze, którzy potrafi wydobyć ze swojej drużyny to, co najlepsze.
Albo może tak mu się wydaje.
Może nawet jest okrutny, zmusza do wysiłku ponad siły, może nawet jego metody można by nazwać znęcaniem się, dręczeniem i maltretowaniem, może tym faktycznie są, może trener ów pastwiąc się nad swoimi podopiecznymi masakruje ich zapał, ich talent – masakruje ich psychikę.
Tylko czemu ci podopieczni bronią tych metod?
Czemu bronią trenera/dyrygenta, który tego znęcania się dopuścił?
Czy dlatego, że (jak on sam twierdzi) „jedynie zmuszał do przekraczania własnych granic” i sami rozumieją to równie dobrze?
Więc może nie było niszczenia i znęcania się – a wyrafinowane metody pedagogiczne? Metody na granicy obłędu i absurdu….

krzyczyks.jpg

„Ida”?
Może.
Ale to wczorajszej nocy targały mną prawdziwe emocje.
Bo oglądałam w szalonym napięciu, pochylona w stronę monitora, trzymając się blatu biurka z całej siły – aż mi kostki palców pobielały.
Nie pamiętam, kiedy mi się to ostatnio zdarzyło.
Nie pamiętam – czy w ogóle, kiedykolwiek.

Około 60tej minuty zaczęłam ryczeć.

Zdarza mi się czasem przerywać projekcję, żeby looknąć na fejsa, przynieść sobie piwo z lodówki, iść siku – tu naciskałam spację, żeby złapać oddech, żeby nie pozwolić emocjom rozsadzić mnie od wewnątrz, bo czułam w sobie ten narastający wybuch.
Podczas sceny, więcej, podczas całego tego fragmentu, w którym Andrew próbuje zdążyć na koncert.
Autobus łapie gumę, potem chłopak próbuje złapać taksówkę, wynająć auto… tempo akcji przyspiesza, jak rytm perkusji, sięga tych 340 czy więcej (nie mam pojęcia co to dokładnie oznacza, ale kto widział film – zrozumie) no i jeszcze to tam-i-z-powrotem po pałeczki zostawione w salonie samochodowym…. kierownica, komórka, zderzenie.
To, co dzieje się potem – aż do przerwania występu…. jezu, łzy płynęły mi po policzkach i krzyczałam w ciemnym pokoju do zakrwawionego perkusisty „graj, kurwa, graj, dasz radę….”
I zwolnienie, kurde, nie chciało mi się wierzyć w to, co widziałam.
Przez chwilę sądziłam, że film się już skończył, że dla mnie się skończył. Ale nie. Była część kolejna.
Równie rewelacyjna.
Bo ten film ma 2 zwieńczenia akcji, dwa punkty kulminacyjne, dwa wybuchy.
Po pierwszym myślisz – że to koniec, już koniec, ale mylisz się, och, jak bardzo się mylisz.

krews.jpg

Więc dla mnie to film o cenie, jaką trzeba zapłacić, żeby być wielkim.
Ale także o granicach, których przekroczyć nie wolno.
Nigdy.
Choć może…..
no bo przecież…
Więc to film, w którym byłam zaskakiwana chyba paręnaście razy, wodzona za nos i oszukiwana przez reżysera, przez historię, jaką opowiada.
Wciąż zwodzona w kwestii zasadniczej – o czym film opowiada, do czego chce mnie przekonać, wreszcie – kto wygra.
Bo film o walce, o pojedynku, w którym bronią są talerze perkusji i 2 drewniane pałeczki.
W którym strzela się do przeciwnika muzyką.
Ale nie tylko.
O pojedynku na śmierć i życie.
W którym, o dziwo, nie ma przegranych.

Nie pamiętam, kiedy ostatni raz i czy w ogóle jakiś film muzyczny (albo sportowy, jak kto woli 😉 ) dostarczył mi tyle emocji, tyle adrenaliny, tak niesamowicie, tak przekurwazajebiście nakręcił.
Jest 4 rano, dźwięki spod napisów końcowych wciąż rozbrzmiewają w moim pokoju, ten jazz przedziwnie komponuje się z plakatami kapel metalowych wokoło mnie – a ja nabieram pewności, że dziś nie zasnę.
Nie ma, kurwa, szans.