Tagi

Upał, czyli ledwo dycham i prawie nie żyję.
I można by pomyśleć, że już nie może być gorzej.
Otóż może, kurwa, może.
Ze względu na kłopoty z kręgosłupem szyjnym mam zalecenie powisieć na drążku, jak już pisałam, i żarciki były o tym wiszeniu, itepe.
No i zainwestowałam w nowy drążek, taki tzw rozporowy, bo stary nie pasował.
I ten nowy wczoraj został zamontowany przez mojego ex.
I nawet udało mi się wytrzymać 3 razy po sekundzie na nim, i nawet się z raz na nim bujnęłam.
Dziś rano spróbowałam zrobić to jeszcze raz.
I w pięknym stylu pierdolnęłam razem z drążkiem na podłogę.
Nie wiem, czy został za słabo przykręcony czy to jakaś chujowa konstrukcja, ale mimo zastosowania jakichś tam zabezpieczeń drążek „wypadł”.
Jak twierdzi mój ex po prostu się „wykręcił”, czyli moje minimalne bujnięcia wywołały jego skrócenie.
Szukałam w necie opinii o produkcie – w żadnej ani słowa o „wykręcaniu się” ustrojstwa, więc podejrzewam, że po prostu za słabo został dokręcony, bo przecież kurwa nie może być tak, że mogę go „wykręcić” jedną łapką, praktycznie jednym paluszkiem.
Albo podczas małego gibnięcia się podczas wiszenia.
Nie wiem, generalnie nie to mnie teraz zajmuje.
Większym problemem jest moja stopa, na którą pierdolnęłam.
Znaczy – walnęłam o parkiet wszystkim co posiadam – tyłkiem także, ale główny ciężar uderzenia przyjęła moja lewa stopa.
Przez chwilę siedziałam w szoku i nie mogłam się podnieść.
Wcale i w ogóle, no poważnie.
Potem, nie podnosząc tyłka z ziemi, doczołgałam się do kanapy i powolutku udało mi się jakoś podnieść.
Najpierw usiąść.
I rozpoczęłam ogarnianie rozmiaru katastrofy.
Ręce całe, nogi całe, kręgosłup ok.
Kurwa, stopa.
Tym razem lewa.
Bolało mnie wszędzie: w śródstopiu, każdy palec z osobna i kostka.
Ale ja przecież twarda jestem – nie?
Więc sprawdzam ruchomość: stopa wygina się tak samo jak prawa, ta z Zespołem Sudecka. Trochę przy wyginaniu boli, ale co tam.
Z chodzeniem kłopot, kuleję, ale chodzę.
Sprawdzam dokładniej: przy niektórych ruchach boli bardziej, coś jakby kłuło w śródstopiu…
I oblewa mnie zimny pot.
Ale jakoś doczłapuję do kibla, stopa pod lodowatą wodę i rozkminiam:
Pewnie powinnam na SOR, wiem.
Ale za godzinę zaczynam lekcje – to raz.
Poza tym – jak znam życie, to spędzę tam kurewsko upojne 6 do 8 godzin, w tym pierdolonym upale.
I jak znam życie – niezależnie czy to złamanie, skręcenie, pęknięcie czy „jedynie” mocne stłuczenie kości to mi nogę aż do kolana wsadzą w gips.
A ja nie mogę mieć gipsu.
Nie dlatego, że w ten upał to się z nim na nodze po prostu pochlastam, ale że na 100% ZS rozwinie mi się w drugiej stopie, tak to niestety działa.
Gips dla osoby, której zdarzył się Zespół gdziekolwiek, w nodze, ręce, barku – to zabójstwo.
I tak, jak cudem udało mi się opanować Sudecka w stopie prawej (naprawdę cudem, bo czasem nie pomagają ani leki, ani żadna wyszukana terapia, ani błyskawiczna diagnoza, ani super chirurg czy fizjoterapeuta) tak w drugiej, statystycznie rzecz biorąc szansy na cud niet.
Tak wynika z głosów na forum ZS.
Więc dziś co chwilę ładowałam tę stopę pod kran, ale i tak opuchlizna się pojawiła, po wewnętrznej stronie, na wysokości kostki.
Zasinienie też, ale bardzo niewielkie.
Więc sytuacja wygląda tak: od feralnego upadku minęło 9 godzin.
Mam wrażenie, że stan stopy się nie pogarsza, a poprawia raczej, przynajmniej w kwestii bólu, bo opuchlizna trochę rośnie.
Ale nie mam na niej żadnego takiego miejsca, którego nie mogłabym dotknąć, bo wyję z bólu – nie, spoko.
Nawet w sumie mogę nacisnąć.
Jasne, przy niektórych próbach skrętu stopą – odzywa się znowu to ostre kłucie w kościach śródstopia.
Ale chodzę już jakby lepiej.
Więc podejrzewam, że to jedynie silne stłuczenie, czy coś, bo prawa przy złamaniu bolała znacznie bardziej, no i wywaliło mi wtedy taką siną śliwkę w miejscu złamania, teraz żadnych owoców nie zauważyłam.
Jasne, sprawdzianem będzie noc – i poranek.
Znaczy – czy stopa do rana nie odpadnie.
Mam na odkręgosłupowe bóle kości Diclac 50 – to se walnę i popiję piwem dla wzmocnienia działania.
Ale na razie to będę się wieszać na schodach na strych, z drążka zostałam chwilowo wyleczona, chyba, że ktoś zaręczy życiem, że sytuacja się nie powtórzy.