Chce mi się krzyczeć.
W zasadzie miałam na to ochotę już po kwadransie projekcji, a z chęcią wyjścia z sali walczyłam cały czas.
Nie zrobiłam tego tylko dlatego, że na seans wybrałam się z dwiema bliskimi mi dziewczynami, po seansie ustawiłyśmy się na jakieś małe piwo, a za pogaduchami z obiema tęskniłam bardzo mocno, następna okazja pewnie szybko się nie nadarzy.
Gdybym wyszła – musiałabym tkwić jak durnowata przed drzwiami sali kinowej i czekać samotnie na koniec projekcji.
Głupi powód – ale powstrzymał mnie skutecznie.
Ale, przysięgam, w życiu nie byłam tak wkurwiona.
Bo chyba w życiu nie widziałam tak podłego filmu.
„Ostatnia rodzina” to film wstrętny.
Po prostu obrzydliwy.
Chory.
I w związku z tym – nieuczciwy.
To jedna wielka szydera na temat skomplikowanych układów emocjonalnych i charakterologicznych rodziny Beksińskich i jedna wielka szydera z postaci Tomka.
A to, co zrobił Dawid Ogrodnik – to po prostu coś na kształt parodii, pełnej przedrzeźniania i małpowania gestów, mimiki, sposobu poruszania się i modulacji głosu.
Przysięgam – to było nie do zniesienia, niezależnie od intencji aktora.
Staram się zachować spokój i oceniać sprawy na chłodno – powiem więc tak: gdyby w niektórych scenach nasilenie tego ewidentnego przerysowania, tę nad-ekspresję, podzielić przez 5, w innych tylko odrobinę stonować – byłoby ok.
Ale w prezentowanej wersji nie było Ok, bardzo nie było.
Niemal każda scena zamieniła się w maskaradę i kpinę, każdy gest Tomka zwielokrotniono i wykrzywiono – i w rezultacie nabrał on cech groteskowych, czy wręcz chorych.
Sposób, w jaki Tomek reagował na muzykę, jak „gibał się” w takt puszczanych przez siebie utworów, jakieś drobne, w rzeczywistości raczej słodkie kompulsywne gesty – zostały spotęgowane i ośmieszone.
Nie oszczędzono nawet kultowego dla fanów momentu, w którym zapowiada on swoją ostatnią audycję: tekst, który zna na pamięć każdy wielbiciel jego programów, słowa – które Tomek wypowiedział, jak zwykle, z niesamowitą, cudowną dykcją i porywającą melodyką – zostały wybełkotane i opatrzone jakąś porąbaną mimiką.
W ogóle sposób, w jaki Dawid Ogrodnik naśladuje, czy raczej parodiuje tę niesamowitą modulację głosu, barwę i melodię, ten aksamit w nim zawarty, przyprawiający o dreszcze… sposób podawania tekstu w oryginale tak doskonale dopracowany i przemyślany, że stanowi absolutne mistrzostwo świata, wraz z każdą kropką, przecinkiem i zawieszeniem głosu – to wszystko w wykonaniu pana Ogrodnika brzmi jak histeryczny bełkot.
Noż kurwa ja pierdolę.
Jasne, były w filmie króciutkie momenty, kiedy zobaczyłam Tomka naprawdę: chwila, gdy niemal nieporuszenie siedział przy magnetofonie szpulowym i słuchał „Nights in white satin” Moody Blues…. trwało to jakieś 4 sekundy. Dość prawdziwie prezentowała się też scena rozmowy Tomka z rodzicami na temat tego, jak bardzo jest nieszczęśliwy i jak niewiele mogą w tej kwestii zrobić.
Całkiem w porządku, wiarygodnie i oszczędnie, nareszcie bez zbytecznych przerysowań, zabrzmiał też tekst wygłaszany przez Zdzisława Beksińskiego, te słynne słowa o łodzi, którą za chwilę pochłonie wodospad, o fotelu i kaktusie. Muszę przyznać, że postać, odtwarzana przez Andrzeja Seweryna, na tle innych najmocniej przekonuje, jednak i tu także zdarzają się niepotrzebne przejaskrawienia i wyolbrzymienia, jakiś fałsz…
(Pomijając kwestię, że generalnie łatwym jest dla aktora postawić na koloryzację i szarżę, „jechać” na przerysowaniach… drwina i paszkwil świetnie się przecież sprzedają… znacznie trudniej byłoby przedstawić postać w sposób wyważony, ale przekonujący… wiernie – ale dobitnie.)
Zastanawiam się, czego brakowało w aktorstwie Andrzeja Seweryna, co przeszkadzało mi najbardziej w stworzonej przez niego postaci wielkiego malarza – i chyba już wiem.
Wiem – czego zabrakło.
Oglądając liczne wywiady ze Zdzisławem Beksińskim, także wiele prywatnych a udostępnionych filmów video, zawsze byłam pod olbrzymim wrażeniem mądrości jego wypowiedzi. Spokój, pewność wypowiadanych kwestii, oparta na głębokich przemyśleniach, plus rzeczowa prezentacja tych przemyśleń nie pozostawiały miejsca na najmniejsze wątpliwości.
Jego ogromna wiedza i życiowa mądrość, przenikliwość jego umysłu, błyskotliwa argumentacja i dalekowzroczne wnioski były widoczne nie tylko w słowach ale i w sposobie ich wypowiadania, w gestach, całej postawie wielkiego malarza. Ta mądrość po prostu biła z jego postaci, zniewalała, niemal paraliżowała.
Niczego podobnego nie odnajduję w filmowej wersji mistrza.
Ani śladu, wybaczcie, zero, nic.
Nie wierzę temu Beksińskiemu z ekranu…
Dlatego nie jestem w stanie pochwalić aktorstwa w tym obrazie, bardzo nie.
Jednak przyznam uczciwie – zachwyca realistyczny obraz Warszawskiego osiedla z lat 70-80 i świetnie odtworzony wystrój mieszkania z tamtych czasów w ogóle, a rzeczywistego mieszkania państwa Beksińskich także, od stylowych mebli z epoki po najmniejszy drobiazg i bibelot.
Mam do tej pory bardzo podobne meble z pilśni na wysoki połysk i taki sam magnetofon szpulowy gdzieś na strychu…
Myślę także o atmosferze filmu – przygnębiającej, dusznej i pełnej szaleństwa, w moim odczuciu także nieco przesadzonej…
I o śmierci, wszechobecnej, dominującej, w obrazach Zdzisława Beksińskiego ale także w myślach i czynach jego rodziny…
Ale tych plusów jest za mało, po milionkroć za mało.
Bo tak naprawdę uczciwa, prawdziwa w tym filmie jest ta jedna chwila z Moody Blues, kilka zdań wypowiedzianych przez A Seweryna i parę scen z jego udziałem, scenografia i 3 wklejki dokumentalne w finale.
I, niezamierzenie, prawdziwy był też mój kinowy sąsiad – zachowywał się i „pachniał” dokładnie jak w Tomkowych opowieściach o tym, dlaczego nie chadza już do kina.
Uwierzcie, byłam bliska wybuchu – facet w ciągu projekcji wypił jakieś, na oko, 1,5 litra napoju, obrzydliwie śmierdzącego malinowymi landrynkami.
Za każdym razem – kiedy po niego sięgał, odkręcał nakrętkę, pociągał kilka łyków gulgocząc tak, że słychać było go chyba poza drzwiami kinowej sali, po czym butelkę zakręcał i odstawiał – byłam bliska rzucenia się nań z pięściami. Sama nie wiem, co było gorsze – ten smród nieświeżych ciuchów, landrynki czy gulgot.
Czy jego śmiech wraz z połową sali w momentach jak z czarnej komedii, w momentach, w których ja sztywniałam.
A co było fajne?
Późniejsze piwo z dziewczynami, nawet razem z szukaniem czynnego miejsca w środową noc… i nocny spacer z Kasią, bo noc taka piękna i ciepła więc odprowadzę Cię do nocnego…albo może na następny przystanek… albo następny 🙂 i spotkanie w połowie drogi do domu mojego dziecka, wracającego ze środowego piwa w Dżezie, i późniejsza przechadzka już we dwoje, bo mieszkamy od siebie rzut beretem…
I jeszcze wpadłam do niego na moment i koty witały mnie radośnie, łasząc się na potęgę i to było naprawdę fajne.
Ale nie film.
Nie film.
Dlatego uroczyście przepraszam wszystkich fanów Tomkowej działalności, że to tak ujmę w uproszczeniu… przepraszam, że jeszcze wczoraj byłam pewna, że przesadzają w swoich negatywnych opiniach na temat filmu, że ulegli nadmiernym emocjom, nie potrafią zachować rzeczowego tonu, że po prostu nie stać ich na uczciwy osąd.
Ani trochę nie wierzyłam w ich oceny, kładąc te wszystkie negatywy na karb ich zapatrzenia w Tomka, na irracjonalne oczekiwanie, że film stanie się fotograficznym odtworzeniem życia rodziny Beksińskich scena po scenie, kadr po kadrze…
Nigdzie tego nie napisałam – ale takie myśli chodziły mi po głowie, kiedy czytałam ich relacje po projekcji.
Przepraszam za te swoje myśli.
Bo nie chodzi o podobieństwo na kształt dokumentu – ale o zwykłą ludzką przyzwoitość… nie chodzi o to, żeby dokleić aktorowi identyczną brodę, jaką nosiła grana przez jego postać – choć i to nie do końca się udało i charakteryzacja, IMO, pozostawiała wiele do życzenia, Zdzisław Beksiński nigdy nie miał takiej fryzury, jak na filmie, Tomek nosił zupełnie inny kapelusz i kurtkę, a Zofia B. była przepiękną kobietą z klasą, nawet tuż przed śmiercią – a nie koszmarnie ubraną kurą domową.
W filmie „Ostatnia rodzina” sparodiowano postacie Beksińskich a z ich życie przedstawiono we wstrętnej karykaturze.
I tylko nie mówcie mi o różnym od mojego punkcie widzenia reżysera, nie opowiadajcie o jakiejś jego artystycznej wizji…
Uważam bowiem, że żaden punkt widzenia czy artystyczna wizja nie mogą usprawiedliwiać tak nieuczciwego sposobu opowiedzenia historii, takich krzywdzących przeinaczeń, takiego zafałszowania i manipulacji, takiej szydery.
Takiej podłości.
Ten film przekracza granice, które moim zdaniem są nienaruszalne.
I teraz przypominają mi się moje wątpliwości i roztrząsanie na 10 stronę, czy to dobrze, że w jakiś sposób „korzystam, „bogacę” się na śmierci Tomka, na pisaniu o Nim, o jego programach, o tym, jak przeżywałam jego muzykę i ile dla mnie znaczył.
Że niezależnie od tego, jak bardzo jestem szczera, jak bardzo to wszystko jest dla mnie ważne i jak bardzo mocno to we mnie siedzi, zmuszając niejako do przelania emocji na klawiaturę – to jednak tym tematem „nabijam” sobie statystyki bloga i ilość wyświetleń na YT.
Bo jedno i drugie skoczyło mi pod niebo, ilość czytań bloga wzrosła niemal 10krotnie, a filmik „Wielki Piątek z Tomkiem B.” obejrzało we wrześniu 3 razy więcej widzów, niż w ciągu całego roku od zamieszczenia.
I oczywiście, cieszę się jak dzika, ale gdzieś na dnie zadaję sobie pytanie – czy powinnam, czy mi wolno.
Czy nie przekraczam jakiejś granicy.
Czytam więc komentarze pod tym moim filmikiem, i wśród wspomnień pełnych nostalgii widzę także takie kompletnie z czapy, nawet z grubsza nie związane z umieszczonym przeze mnie materiałem… widzę odniesienia do filmu, jak się domyślam – do „Ostatniej rodziny” właśnie, z uwagami, jaką muzykę powinien zawierać i dlaczego… może jestem walnięta, ale takie żądanie, wzmocnione absurdalnymi powodami, wydaje mi się kompletnie nie na miejscu, wręcz impertynenckie. No i – dlaczego z tym do mnie?
Kolejny komentarz, który zwalił mnie z nóg – to cytat z Tomkowego listu do Ojca, listu ostatniego, pożegnalnego.
Nie wiem – jak się ma ten cytat do zamieszczonej przeze mnie audycji Tomka, jak dla mnie pozostaje zupełnie bez związku, ale jeszcze bardziej wstrząsa mną fakt wystawienia na widok publiczny najbardziej na świecie prywatnej korespondencji, treści tak bardzo intymnej i przeznaczonej dla jednych tylko oczu… oczywiście, komentator z YT wkleił fragment jakiejś istniejącej już publikacji, może „Portretu podwójnego”, nie wiem, jestem dopiero w połowie lektury.
Ale niezależnie od tego – czy uczyniła to pani Grzebałkowska czy ktokolwiek inny – chce mi się krzyczeć.
Nie wiem, co w takich kwestiach mówi prawo i nie o tym piszę – ale o zwyczajnej ludzkiej przyzwoitości.
O sumieniu.
O rozróżnieniu dobra od zła, tego – co wolno od tego, co za żadne skarby.
Może nie rozumiem już tego świata, może jestem stara i się nie znam – ale takie odarcie z prywatności jest dla mnie nieprzyzwoite.
Miałam już takie odczucia, oglądając w innej publikacji zdjęcia Tomka z bliznami po próbie samobójczej.
Jasne, opowieści o tym, że próbował i ile razy, od dawna krążą pocztą pantoflową, ale zupełnie czym innym jest przeczytać szczegółową o tym relację, popartą zdjęciami.
Przeczytać list pożegnalny Tomka skierowany do ojca.
Dla mnie taka publikacja to niegodziwość.
To gwałt na pamięci Tomka.
Ten film także.
Dlatego, proszę o wybaczenie, nie jestem w stanie odnieść do materiału filmowego bardziej merytorycznie.
Nie jestem w stanie zająć się analizą konstrukcji i kolorystyki kadrów, omówieniem fabuły czy jej braku, nie jestem w stanie rozkładać takiej materii filmowej na czynniki pierwsze.
Tak, żaden ze mnie dziennikarz czy felietonista, krytyk filmowy też całkiem do dupy.
Emocje, a dokładnie głębokie poczucie wstrętu przesłoniły mi całą resztę, której w związku z tym analizować nie mogę – bo jej nie widzę.
Przepraszam, nie potrafię.
PS.
Ten felieton dedykuję Tobie, AkoBe, te przeprosiny w nim zawarte – także.
Marek C. said:
Idę na ten film we wtorek i się przekonamy. A czy nie istnieje taka opcja, że odebrałaś ten film bardzo osobiście i dlatego masz taką, a nie inną opinię? Bo – przepraszam – ukazanie postaci Tomasza Beksińskiego w tym filmie bardzo mi się pokrywa z obrazem,jaki wytworzył się w mojej głowie po zapoznaniu się z tekstami jego autorstwa.
Kolejna rzecz, z którą – znów przepraszam – musisz się pogodzić, to fakt, że Beksińscy nie są postaciami wiecznie kultowymi (i nie dla wszystkich), więc z czasem będą pojawiał się głosy krytyczne (o obojętności nie piszę). Przypomniały mi się afery towarzyszące pojawieniu się każdej kolejnej biografii Jima Morrisona. Najpierw „Nikt nie wyjdzie stąd żywy”, której autorzy opisali Morrisona niemal z nabożeństwem, jako charyzmatycznego lidera, głos pokolenia, człowieka szlachetnego, którego wizji nikt nie rozumiał. Potem „The Doors” Toblera i Doe, którzy zachowali się jak bezstronni reporterzy. Morrison w ich wydaniu jest artystą, któremu pod wpływem sławy odbiło. Potem była kolejna książka Dany’ego Sugarmana, w której obraz Morrisona nie odbiega od tego ukazanego w filmie Olivera Stone’a: Morrison jest manipulującym i aroganckim pijakiem, który może i ma jakieś pozytywne cechy, ale starannie je maskuje. Obraz ten niestety mocno pokrywa się z późniejszymi biografiami. Słowem – nikt nie podważa postaci Morrisona-artysty, ale jako osoba prywatna jawi się… nieciekawie. Możliwe, że z Beksińskimi jest podobnie, tylko nie jest łatwo to dostrzec.
Nawiasem mówiąc, jak ja się dowiedziałem paru faktów na temat państwa Gucwińskich, to przeżyłem szok zapewne niczym nieróżniący się od tego, który przeżyłaś podczas filmu..
drzoanna said:
Vil – zakończenie felietonu mówi dokładnie, skąd moja opinia właśnie w takim kształcie.
Ale powiedz, skoro idziesz do kina dopiero we wtorek, to skąd wiesz, jak ukazano jego postać?
Skąd możesz wiedzieć, czy ten obraz pokryje Ci się z Twoim własnym?
Jezusie – a gdzież ja tej krytyki zabraniam? W moim felietonie nie ma ani słowa o tym, że nie wolno krytykować, ani ćwierć słowa.
Ale, na boga – jest różnica między krytyką – a drwiną… jest różnica między podejściem nabożnym, bezkrytycznym, na klęczkach – a uczciwym, rzetelnym, pozbawionym przerysowań… i jest różnica między wizją artystyczną – a manipulacją, fałszem i szyderą.
I znałam Tomka prywatnie, nie jakoś świetnie, ale jednak.
Nie śmiałabym co prawda twierdzić, że wiedziałam dokładnie, co dzieje się w jego duszy – ale doskonale wiem, jak brzmiał jego głos i jak się poruszał. Wiem, że jego audycje były majstersztykami pod każdym względem, dopracowanymi do najmniejszego szczegółu, pamiętam, jak przez nie doskonale prowadził wszystkich Jego głos, jego melodia – wyżyny dykcji i radiowego aktorstwa. To nigdy nie wyglądało, jak nerwowy, wręcz histeryczny bełkot.
Poza tym nie dowiedziałam się z filmu o ani jednym fakcie, którego bym już nie znała, to nie w tym rzecz.
Zupełnie nie.
Problem jednak w tym, że jeśli ktoś nie znał Tomka w realu – może te jego pokraczne filmowe ruchy, kompulsywne gesty odebrać jako prawdziwe i w jego umyśle pozostanie obraz Tomka, poruszającego się jak osoba mocno upośledzona, fizycznie i psychicznie także… Bo tak to wygląda.
Może też pomyśleć, że kiepski był z niego radiowiec…
Czyli wiesz – nie piszę o żadnych nieznanych faktach – tylko o braku przyzwoitości…
nie piszę o krytyce – a o kłamstwie.
Szymon said:
Na pewno go znałaś?Prywatnie?469 stron książki o tobie nie wspomina.Czas zejść na ziemię ,nic dla niego nie znaczyłaś.Byłaś kolejnym ,,durnym radiosłuchaczem” Może to jedynie twoja wyobraźnia i nastoletnia pierwsza miłość?Głosem i tłumaczeniami tekstów czarował,tworzył klimaty nigdzie niesłyszalne i niespotykane.Ale jakim był człowiekiem?Nie przeczytałaś ,,Portretu podwójnego” i nie przeczytasz bo nie możesz przyjąć do wiadomości faktów.W dzieciństwie co zapragnął to dostawał bez żadnych warunków i w życiu dorosłym też tak chciał .Tomek był egoistycznym tyranem,od wczesnego dzieciństwa rozpieszczanym dzieckiem, mającym głeboko czyjeś uczucia.Zawsze musiał być w centrum uwagi .Nawet za cenę wielokrotnie zapowiadanego samobójstwa.Ślepy widzi że nie mógł znieść wielkości talentu ojca.Gdyby jeszcze Zdzisław bił syna,lub chociaż stosował przemoc psychiczną!Mógłby Tomeczek uzasadnić swoje cierpienie.A tak co, do czego się przyczepić?Bo przecież nie do swoich problemów erotycznych i kompletnej niedojrzałości emocjonalnej.Piszesz o sumieniu.Ciekawe jakie sumienie kazało ,,Twojemu Tomkowi” tak po chamsku traktować swoją matkę i ojca(w filmie było to tylko zaznaczone)!Masz minimalne pojęcie jak ojciec i matka przeżywają ciągłe zapowiadane i czynione samobójstwa?!Czy jak Tomasz nie wiesz co to empatia?
No cóż jeżeli fakty są przeciw naszym wyobrażeniom to trzeba je wyprzeć.Jednak przez samo wyparcie one się nie zmienią
Ten film to nie dokument.Jest tu miejsce na grę aktorską i jakiś margines reżysera.,,Ostatnia rodzina” dokładnie trzyma się faktów z,, Portetu Podwójnego”.Inaczej niż wiele filmów niby biograficznych, nie opiera się na wizji,wyobrażeniu,spekulowaniu,schlebianiu widzom .Reżyser i aktorzy odrobili lekcję i znakomicie zfotografowali Beksińskich.
Sanoczanka said:
Znałam rodzinę Beksińskich i zarówno a, jak i moi i tomka przyjaciele jestesmy rozgoryczeni tym filmem :(. Niestety nie uwzgledniono naszych uwag.
drzoanna said:
do Szymona:
tiaaa…. no tego się nie spodziewałam, przyznaję 😉
Myślę, że książka nie wspomina także o wielu innych osobach, znacznie bliższych Tomkowi, ale to nie znaczy, że nie istniały.
I szczerze – mam głęboko w poważaniu to, w co wierzysz lub nie, Szymon.
Sama przecież pisałam wyraźnie w wielu felietonach – że wiem doskonale, że nic dla niego nie znaczyłam, że byłam jedną z wielu słuchaczek, więc możesz sobie wsadzić swoje impertynenckie sugestie, gdzie tylko chcesz.
Podobnie i tę o imaginacji i nastoletniej miłości, to już naprawdę szczyt bezczelności, mój drogi, jestem starsza od Tomka, słuchając jego programów dobiegałam 40tki, więc raczej nie trafiłeś 😛
Mylisz się także w kwestii mojego nieczytania książki, to jedynie brak czasu spowalnia ten proces, ale cały czas czytam, co wieczór, co noc.
Mylisz się też co do mojego przyjmowanie do wiadomości faktów.
I co do ich wypierania, no proszę, jakiż z Ciebie psycholog, brawo!!!! 😛
Twój błyskotliwy wywód na temat mojego i Tomkowego sumienia oraz empatii nie przekonał mnie ani odrobinę, pewnie dlatego, że był kompletnie pozbawiony logiki i oparty na błędnych założeniach.
Co do reszty – nie odniosę się do niej, ponieważ dokładnie omówiłam je w felietonie.
Życzę powodzenia w czytaniu ze zrozumieniem 😛
do Sanoczanki:
Wyobrażam sobie, co Państwo czują i jest mi ogromnie przykro, naprawdę…
N. said:
no to grubo…
czytałam już wcześniej komentarze na temat tego filmu, w podobnym tonie.
chcę i boję się na niego iść.
już książka Grzebałkowskiej wydawała mi się nieco zbyt ekshibicjonistyczna.
nie oceniam dopóki nie zobaczę.
btw Dawid Ogrodnik jest jednym z najzdolniejszych młodych aktorów.
Jest niezmanierowanym, wrażliwym i skromnym gościem z dużą dozą empatii.
Na pewno nie miał intencji ośmieszenia Tomka… nie wierzę w to.
N. said:
aha… do tego co napisał Marek C.
mnie np. w połowie czytania odrzuciło od „Przejmującego z oddali” (książka o Ianie Curtisie i Joy Division napisana przez żonę Iana – Deborah) właśnie dlatego, że niemal gwałciła mi (jako, powiedzmy, fance) obraz Iana jaki miałam w swojej głowie. A Ian aniołem jednak bynajmniej nie był, o czym Deborah doskonale wiedziała…
Ciężka jest ta książka i pełna goryczy.
Zdecydowanie wolę film „Control”…
ciekawe jakie odczucia będę miała po filmie o Beksińskich, biorąc pod uwagę, że czytałam teksty pisane przez Tomasza, książkę Grzebałkowskiej i oglądałam „Dziennik zapowiedzianej śmierci”.
zobaczymy…
Marek C. said:
@N. Właśnie o to chodzi. Fani jakiegoś artysty mają często wyidealizowany wizerunek, który sprawia, że często potem mają problemy z przyjęciem do wiadomości faktu, że inni odbierają tę postać inaczej, a nawet więcej – że ona po prostu BYŁA inna, niż to sobie wyimaginowali. Wspominając rzeczonych Morrisona i Curtisa, mówi się, że każdy, kto ich znał, spotkał inną osobę. Nie zdziwiłbym się, gdyby podobnie było z Beksińskim synem. Dlatego jedni będą tym filmem oburzeni, a inni uznają go za perfekcyjny. Dotyczy to również zachowania, gestykulacji czy wymowy. Do tego ostatniego podam taki zabawny przykład: Jak się sprowadziłem do Trójmiasta, to koledzy z pracy uznali, że jestem człowiekiem strasznie nerwowym i wrogo nastawionym, bo poruszałem się szybko, gestykulowałem i równie szybko mówiłem. A to dlatego, że nabrałem „warszawskich” manier, gdzie wszyscy żyją na przyspieszonych obrotach i kompletnie nikt nie zwracał na to uwagi. Dlatego to, co jedna osoba odebrała jako uwłaczający prawdzie bełkot, inna może uznać za coś nieodstającego od normy.
N. said:
dokładnie!
bardzo dużo zależy od tego, w jakim momencie naszego życia ktoś nas poznaje.
bo każdy człowiek jakiś JEST i jakiś BYWA.
drzoanna said:
Vil, zwracasz się do N, ale pozwól, ze także odpowiem 🙂
ok, ja rozumiem, że coś można odebrać tak czy inaczej… ale ja nie mówię o interpretacji faktów, ale o faktach 🙂
Starczy porównać, postawić obok siebie gestykulującego Tomka – i postać z filmu… posłuchać choćby słynnej zapowiedzi zaczynającej się od słów „wskazówki zegara nieubłaganie…” i obejrzeć scenę z filmu. I zaręczam Ci, nawet ślepy i głuchy nazwie to pierwsze gestykulacją a to drugie – pokracznymi ruchami paralityka lub osoby z porażeniem. To, co robi pan Ogrodnik przypomina MontyPythonowski skecz o ministerstwie głupich kroków… a sceny z radia zostały zagrane tak, jakby Tomek się dławił czy dusił, zachłystywał nerwowo czy coś w tym rodzaju. Tu nie chodzi o interpretację, nazwanie czegoś tak czy tak, to takie po prostu JEST….
I doskonale sobie zdaję sprawę z możliwości idealizowania idola, być może tak jest w wypadku Tomka i wielu miłośników jego audycji. Jednak z całą pewnością ja mam ten etap za sobą 😉 Po tylu latach i wielu przemyśleniach sadzę, że patrzę na niego chłodnym, rzeczowym, choć wciąż przyjaznym okiem.
I do N:
znam aktorstwo pana Ogrodnika, tak, to naprawdę dobry aktor, tu jednak zdecydowanie przeszarżował. Chcę wierzyć, że w jego sposobie gry nie było zamiaru ośmieszenia, choć to trudne, bo właśnie dobry aktor powinien umieć ocenić swoją pracę, zauważyć, że przeholował. No i dziwię się, że taki sposób gry został zaakceptowany przez reżysera.
Przyznam jednak uczciwie, że życie to nie matematyka 😉 ludzie są tak różni i mają tak różny sposób odbierania świata, że choć wydaje się to nieprawdopodobne ktoś patrząc na kota będzie się upierał, że to koń.
Ktoś patrząc na rzeczywistego Tomka powie – że ruszał się jak paralityk, jak osoba niepełnosprawna ruchowo i mentalnie – i w żaden sposób nie przekonam go, że się myli.
Ktoś słuchając jego programów będzie powtarzał – ależ ten facet się krztusi i bełkocze, choć ja przesłuchując taśmę milion razy żadnego bełkotu nie usłyszę.
Nie mam więc argumentów dla takich osób, przyznaję.
Przekonanie ich to syzyfowa praca, więc sobie ją odpuszczę, po prostu.
Ale będę protestować, powtarzać, że się nie zgadzam, że takimi opiniami krzywdzą opisywanych ludzi i ich bliskich.
N. said:
ja w przeciwieństwie do Ciebie Drzo, nie znałam Tomka.
opieram się wiec na Jego głosie, na archiwalnych nagraniach, na artykułach, reportażach, tekstach i książce.
Był na pewno subtelnym, wrażliwym gościem…ale bywał też furiatem, człowiekiem który kompletnie nie radził sobie z emocjami. Obie „prawdy” o Tomku są prawdziwe…Nie był złym człowiekiem. Tylko cholernie zagubionym.
Czy film jest przerysowany – napiszę po jego obejrzeniu.
Jesli to było świadome działanie autorów, to ciekawe co mieli na celu….:/
drzoanna said:
Oczywiście, absolutnie nie kwestionuję faktu, że Tomek był i taki i taki. Akceptuję obie te prawdy.
Powiem więcej – nie śmiem oceniać jego czynów czy postaci w kategorii dobra i zła, z pewnością znalazły by się osoby, które czują się przez niego skrzywdzone – ale i takie, które uszczęśliwił.
Natomiast nie mogę zaakceptować tego, o czym napisałam: paralitycznych ruchów, nieustannych kompulsywnych gestów i nerwowego bełkotu, zacinania się i zachłystywania podczas prowadzenia audycji.
drzoanna said:
https://www.facebook.com/joanna.kolago/posts/1082312831835658 spora część dyskusji na temat filmu rozwinęła się pod linkiem na moim fb i myślę, że warto ją prześledzić, także dlatego, że pokazuje nowe argumenty i ewolucję moich własnych. Zalinkowano także (dzięki, Wojtek :* ) bardzo rozsądną recenzję, po zanalizowaniu której moja opinia nieco się zmieniła. Ale nie będę pisać nowej recenzji o filmie „Ostatnia rodzina”, wkleję tu jedynie link do owej recenzji:
Myślę, że autor powyższej recenzji mówi w niej także o mnie 🙂
O grupie osób, której film „Ostatnia rodzina” sprawił ból, którą mocno zranił.
alianore said:
Oczywiście czytałam książkę Grzebałkowskiej – i nie wiem , czy wybiorę się na film . Powód śmieszny w kontekście tematu , bo jest nim alergia na aktorkę odgrywającą rolę matki . Nie pochylam się nad tym , czy T.B. był tyranem , czy nie był , czy miał takie , czy inne wady, skrzywienia, zmanierowania . Czy ktoś z nas nosi aureolę nad głową… ? Więc przestańmy , niektórzy , ziać jadem w imię jakiejś , czyjejś prawdy… Nieistotne , jaki był prywatnie , nie za to Go kochamy.
Istotna jest dla mnie Twoja opinia , Drzo i tym bardziej nie wiem , czy obejrzę film . Nie chcę w sobie zepsuć bardzo ugruntowanego obrazu , a jednocześnie tak ulotnego , jak głos i nuta zagubiona w eterze 🙂
N. said:
idę dzisiaj do kina, podzielę się refleksjami po powrocie i przetrawieniu filmu.
ps. słuchałam wczoraj wypowiedzi kuzyna Tomka – Kamila o tym filmie i był nim również zniesmaczony podobnie jak Ty. „W tym filmie brakuje MIŁOŚCI która w tej rodzinie BYŁA. A w filmie jej tam NIE MA.” -jakoś tak to brzmiało…
zobaczymy…
drzoanna said:
W odpowiedzi pozwolę sobie wkleić mój ostatni komentarz w dyskusji, która rozpętała się pod linkiem do tego artykułu na fb:
„Oczywiście, to jedynie moja własna opinia i hipoteza, ale w moim mniemaniu działa: film „Ostatnia rodzina” odbiorą w sposób podobny do mojego ludzie, blisko z Tomkiem związani, przyjaciele, krewni, osoby, które znały go prywatnie – generalnie ci, którzy czują z nim mocną, emocjonalną więź. Nie tylko z jego programami – ale także z jego osobą. Niezależnie od sposobu, w jaki ta więź się zbudowała.
Takie osoby nie są w stanie po prostu zdobyć się na dystans, konieczny do odbioru tego filmu na płaszczyźnie artystycznej, to jest niemożliwe. Myślę – że tak właśnie było ze mną. Powiem szczerze – ja sama zostałam zaskoczona siłą tej więzi, sądziłam, że mam do osoby Tomka stosunek znacznie bardziej chłodny, po latach już spokojny, wyważony, niemal cyniczny – moje emocje po filmie pokazały dokładnie, jak bardzo się myliłam.
Sądzę też, że podobne zastrzeżenia mogą też mieć osoby, które nie tylko cenią sobie twórczość wielkiego malarza – ale i czują się związane z jego osobą. Tu działa podobny mechanizm.
Myślę też, że sporo prawdy jest w sentencji, iż ” Życie jest komedią dla tych, którzy myślą i tragedią dla tych, którzy czują” i rzecz chyba tyczy nie tylko życia – a ogólnie odbioru rzeczywistości, filmów także. To – co bawi jednych totalnie rozpierdala innych. Jasne, wielokrotnie zdarzało mi się dostrzegać elementy humorystyczne we własnych życiowych dramatach, wręcz tragediach a czarny humor jest mi naprawdę bliski – jednak tu, w tej konkretnej sytuacji nie potrafię się na niego zdobyć.
Na dystans także.
W tej sytuacji to nie działa.
Moje serce umiera za każdym razem, kiedy widzę nerwicowe podrygi ciała i głosu Dawida Ogrodnika, kiedy słyszę beznamiętny, IMO nieprzekonujący głos i wyraz twarzy Andrzeja Seweryna, kiedy obserwuję myszowatą Aleksandrę Konieczną.”
N. said:
po obejrzeniu…
to jest bardzo mocny film. tylko cały czas zadaję sobie pytanie czy to jest w ogóle (i NA ILE) film o Beksińskich?
mam wrażenie, że tak naprawdę są oni tutaj tylko tłem, pewnym pretekstem do opowiedzenia historii o trudnych relacjach w rodzinie.
z tego względu ten film powinny obejrzeć na pewno osoby, których bliscy mają myśli samobójcze.
ku przestrodze.
gdybym miała jednym zdaniem określić ten film to jest to studium na temat człowieka w silnej depresji.
i jeśli w taki sposób odbierzemy ten film, to jest on cholernie wartościowy.
drzoanna said:
Jestem już strasznie zmęczona dyskusją na powyższy temat, ale skoro sama zaczęłam… 😉
Pozwolę sobie wkleić tu komentarz, który napisałam pod recenzją http://www.viljar.cal24.pl/filmy/ostatnia-rodzina-szkoda-ze-nie-ma-takich-wiecej/ na blogu Viljara: „Ta recenzja dobitnie przekonuje mnie, że tak naprawdę nie ma rzeczy „naprawdę pięknych” ani „wstrętnych”, śmiesznych czy tragicznych.
Moim zdaniem nie ma też czegoś w rodzaju obiektywnego odbioru sztuki, każda ocena jest z natury subiektywna a wpływa na nią mnóstwo czynników – nasza wiedza, wrażliwość, więcej – rodzaj, typ naszej wrażliwości, i nasze doświadczenia.
To, jacy jesteśmy, co wiemy o świecie i co przeżyliśmy, co naznaczyło nas na zawsze niezatartym piętnem – to ma wpływ na to jak widzimy i nawet – co widzimy.
Dlatego mnie nie uda się zobaczyć w filmie „Ostatnia rodzina” tego, co widzisz Ty, a Ty, Vil, nie dostrzeżesz tego, co widzę ja.
Rozumiem jednak Twoje stanowisko, przyjmuję Twój punkt widzenia, jako jeden z możliwych, akceptuję Twój obraz spraw i opinię o filmie.
Nie jestem w stanie postawić się na Twoim miejscu – ale rozumiem, że z Twojego miejsca widać to, co opisujesz.”
Dodam tutaj jeszcze jedno, jednak: Jak widać z powyższego, mimo innej wiedzy, wrażliwości i doświadczeń, a co za tym idzie innej opinii na temat filmu akceptuję inny sposób widzenia i diametralnie inne opinie.
Czy jednak autory tych opinii akceptują moją?
Czy są w stanie wznieść się ponad te różnice, ponad które ja się wzniosłam – a kosztowało mnie to sporo wysiłku i bólu?
Czy są w stanie przyjrzeć się tej mojej z szacunkiem, bez protekcjonalizmu, wymądrzania się czy wręcz ośmieszania?
Pozostawię to bez odpowiedzi…
K said:
Napiszę krótko… „Nie znam człowieka”, ale postać Beksińskiego gdzieś podskórnie fascynuje mnie od jakiegoś czasu. Chodzi za mną książka „Portret podwójny”, a teraz zaczął chodzić film „Ostatnia rodzina”. Nie słuchałam też nigdy jego audycji, więc próbuję jedynie poprzez teksty innych o Tomku poznać go jako człowieka. Z rzeczy, które już zdążyłam przeczytać wnioskuję, że każda z osób mających jakąkolwiek styczność z jego osobą, czy to realną czy tylko duchową, ma bardzo subiektywny jego obraz. Skrajnych opinii jest wiele…
Link wklejam, gdyby ktoś chciał poznać trochę inne niż Drzoanny spojrzenie na Tomka Beksińskiego:
http://boxfullofhoney.blogspot.com/2015/12/tomek-beksinski.html
Pozdrawiam autorkę bloga.
drzoanna said:
Dzięki za ten komentarz, K. A pod linkiem faktycznie ciekawa, osobista notka.
K said:
Chyba nie do końca zostałam dobrze zrozumiana… Nie było żadnego podtekstu w moim pozdrowieniu. Bardzo ciekawie piszesz, choć zdążyłam przeczytać tylko wpisy dot. Tomka Beksińskiego. Interesuje mnie jego postać i to, w jak różny sposób jest postrzegany. Dzięki za tę nową wiedzę.
K said:
Pozdrowienia były szczere. Dużo się dowiedziałam na temat Beksińskiego dzięki Twoim wpisom i dziękuję za Twój punkt widzenia.
drzoanna said:
Wszystko OK, nie doszukuję się żadnego podtekstu i szczerze dziękuję i za komentarz i za pozdrowienia 🙂
Dzięki też za miłe słowa na temat bloga 🙂
To prawda, sposób postrzegania Tomka – i chyba każdej, podobnie niezwykłej postaci – to proces skomplikowany i czasem bywamy zaskakiwani obrazem, jaki mają na jej temat inni.
Czasem nawet trudno z takimi opiniami dyskutować, ponieważ każdy z nas patrzy przez pryzmat własnej wrażliwości, wiedzy i doświadczeń życiowych, a przyjęcie, choćby na chwilę, czyjejś postawy, czyjejś wizji świata bywa niemożliwe.
Asia said:
Nie chcę powtarzać to co zostało powiedziane ale też jestem strasznie rozczarowana filmem.
Cały czas zastanawiam się w jakim celu ten film powstał? Żeby pokazać co? Żeby wyjaśnić co?…
Uważam że tym filmem skrzywdzili całą rodzinę Beksińskich… a Tomka to już całkiem.
Dawid Ogrodnik (którego- żeby nie było- cenię jako aktora) gra Tomka jak bohatera „Chce się żyć”…
Normalnie miałam nerwy patrząc na niego na ekranie…
Szkoda. Wielka szkoda bo bardzo czekałam na ten film.
Za to teraz jestem w trakcie czytania książki Pana Weissa i to już szczerze polecam :)) (chociaż Drzoanna na pewno już ją ma) :))
drzoanna said:
Dzięki wielkie, Asiu, za ten komentarz. Co do filmu – podobno ma powstać nowy, zupełnie inny – zobaczymy….
A Drzoanna jeszcze książki W.Weissa nie posiada – z prostego powodu: kolejka książek do przeczytania zajmuje u mnie całkiem pokaźną skrzyneczkę, na razie walczę z „Portretem podwójnym” Grzebałkowskiej, postanowiłam przeczytać ją uczciwie i dokładnie, co przy nawale zajęć jeszcze trochę mi zajmie i dopiero później poczynię nowe zakupy 🙂
Ale przeczytam na bank, obie. 🙂
moroi said:
Ale pan Weiss stoi w tej kolejce z dzieckiem na ręku, więc można go spokojnie przesunąć na początek 😉
Naprawdę warto, bo jego książka jest jak balsam na nasze skołatane serca. Balsam dla tych wszystkich, którzy Tomka znali czy to osobiście, czy tylko z radiowych audycji. Co ciekawe, Program III Polskiego Radia nie zgodził się na patronat medialny dla tej książki. I cały czas zastanawiam się dlaczego, bo np. w przypadku wątpliwej jakości dziełka Grzebałkowskiej nie mieli już takich oporów. A przecież Portret Podwójny tak jak film też przedstawia Tomka w złym świetle. Mało tego, krzywdzi nawet w jakimś stopniu nieżyjącą już Nadkobietę i jej rodzinę. Ale o tym na forum publicznym nie będę pisał, gdyż nie pozwala mi na to odrobina przyzwoitości jaka się jeszcze we mnie tli. Uważny czytelnik znajdzie to w książce. Czy autorka zrobiła to celowo? Bardzo jestem tego ciekaw.
Dla jasności. Byłem i jestem fanem audycji Tomka. Słuchałem ich z przerwami od 1985 roku. A w styczniu 2000, gdy dowiedziałem się o jego śmierci… wyrzuciłem swoje radio na śmietnik. Dla mnie skończyła się pewna era.
I dlatego proszę Cię mocno, Asiu – przesuń pana Weissa na sam początek kolejki, a nie będziesz żałowała. To wspaniała książka.
Bardzo gorąco Cię pozdrawiam, Serce… :-*
drzoanna said:
Dzięki za komentarz, za ciepłe słowa i za żarcik z kolejką 🙂
Z pewnością książkę pana Weissa przeczytam, bankowo, jednak moja uporządkowana natura każe mi najpierw dokończyć książkę Grzebałkowskiej, dobrnęłam już do połowy, nie jest źle.
Gdybym czytanie przerwała – trudno było by mi do niej wrócić, a niezależnie od opinii (innych i mojej własnej) chciałabym poznać całość. Bo choć można mieć pretensje, czy żal do autorki za dobór opisywanych faktów, za wyciąganie na światło dzienne prywatnych, wręcz intymnych szczegółów a pomijanie innych, za tworzenie fałszywego obrazu, nieprawdziwej historii Beksińskich – to jednak ilość nagromadzonych szczegółów jest imponująca.
N. said:
jestem w trakcie czytania książki pana Weissa i również polecam. Dużo cieplejsza w odbiorze niż książka Grzebałkowskiej i jakaś taka bardziej ludzka, zdecydowanie. I przepiękne zdjęcia!
Piotr said:
A ja powiem lapidarnie ten film to skandal i bezczeszczenie pamięci o zmarłych którzy nie mogą się już bronić!!!!!
Arek said:
To zabawne, jak niektórzy uważają, że Weiss pokazał T.B. sympatyczniej niż to jest w filmie. Ja po książce Weissa zmieniłem zdanie o T.B. na dużo dużo gorsze.
drzoanna said:
Arek – ale zmieniłeś zdanie na na jakie konkretnie?
Sama niestety nie mogę wypowiedzieć się w tej kwestii, ponieważ książki pana Weissa jeszcze nie czytałam…
Natomiast nigdy nie twierdziłam, że film pokazał T.B. niesympatycznie – ale że nieprawdziwie, krzywdząco, drwiąco, okrutnie i podle – to ogromna różnica.
Mam więc nadzieję, że w owej książce zobaczę Tomka prawdziwego, niezależnie od tego – czy portret będzie sympatyczny czy nie.
rafał said:
Co się stało z Nadkobietą Tomka, piszecie że nie żyje, to jakaś klątwa chyba ciążyła nad tą rodziną.
drzoanna said:
Rafał:
Nie chciałabym zbytnio wchodzić w bardzo prywatne sprawy Tomkowe – napiszę więc oględnie: zmarła z powodu ciężkiej choroby, wiele jednak lat po samobójstwie Tomka.
Gdyby Cię to jakoś specjalnie interesowało, to w necie można znaleźć takie informacje, ja jednak chciałabym tu, na moim blogu, uniknąć roztrząsania takich kwestii.
rafał said:
Znalazłem tylko wzmiankę w wyborczej sprzed paru lat… kurczę szkoda, taka młoda kobitka. A co do Tomkologii to dodam swój grosz. Książka Grzebałkowskiej – bardzo średnia, ale że jako pierwsza się ukazała, połknąłem ją jak żabę. O filmie to szkoda gadać, i jako film, i jako biografię oceniam go na bezwzględne zero i dziwaczne kuriozum. Książka Weissa to sklejka cytatów, wypowiedzi różnych osób i parę fajnych zdjęć, da się czytać. Niestety te wycinki z archiwum wideo, które mają się ukazać, nie wróżą nic dobrego. Najlepiej żeby całe to archiwum upubliczniono.:) Tymczasem wybiorą parę kawałków pod z góry zadaną, oczywiście głupią tezę. Ale przynajmniej będą na nich prawdziwi ludzie, a nie kukły z plastiku, gumy i trocin jak w filmie.
Hejka!
Michał said:
Po tylu latach, książka Grzebałkowskiej to dowód na to jak nie powinno się pisać/robić biografii. W tej książce jest tyle momentów, które tylko nasuwają u mnie pytanie – czy autorka usilnie szukała dowodów aby skompromitować osobę redaktora?. Jeśli tak, trzeba jej to przyznać, udało się jej to znakomicie. Mnie nabrała, ale nie do końca dałem się kupić. Poczekałem na resztę.
Film, jako film, to dzieło wybitne. Doskonałe pod kątem technicznym i aktorskim. Wszystkie kadry i temporytm w nich zawarty to Hollywoodzkie standardy. Aktorsko najwyższy poziom. Tylko to nie jest film o tej rodzinie. Gdyby im dać nazwisko Kowalski, zabrać pierwszy kadr „film oparty o wydarzenia autentyczne” i puścić do kina…przepadłby bez wieści. To Beksińscy hipnotyzują. To na nich się dzisiaj trzepie kasę.
Grzegorz Gajewski bardzo ładnie podsumował film, książki tak i Weissa jak i Grzebakowskiej, w Radiu Rzeszów.
Myślę, że to jedyny człowiek który mówi z wnętrza i to on był najbliżej tej rodziny.
Nawet ta dysputa wobec wszechświata nie ma znaczenia.
„All those moments, will be lost in time,like tears in rain”.
Pozdrawiam Cię Asiu
John Kallafiour said:
„Film, jako film, to dzieło wybitne. Doskonałe pod kątem technicznym i aktorskim”, O św. Panienko, trzymajcie mnie. Jeden z najgłupszych filmów najgłupszego okresu polskiej kinematografii (a więc najgłupszego rodzaju kina w Europie, które z kolei jest najgłupsze na świecie, nie licząc Bollywoodu) dziełem wybitnym. Tomek przewraca się w grobie z prędkością obrotową szlifierki kątowej Bosha!
drzoanna said:
Dzięki ogromne za kolejne głosy w dyskusji.
Ja, niestety nie mogę odnieść się do postawionych w niej tez.
Po prostu nie umiem, nie potrafię spojrzeć na „Ostatnią rodzinę” inaczej – niż przez pryzmat Tomka. Prawdziwego Tomka, takiego, jakiego znałam z radia, z felietonów, z wywiadów i reportaży – i ze spotkań w realu.
Nie umiem popatrzeć na ten film tak – jak patrzę na inne filmy, które recenzuję na łamach tego bloga.
Nie jestem w stanie rozebrać go na części pierwsze, przyjrzeć się grze aktorskiej – w oderwaniu od realnych, odtwarzanych postaci. Nie potrafię doszukać się w nim hollywoodzkich standardów czy ich braku. Te przerysowania, ta drwina, to kłamstwo na pierwszym planie – przesłania mi całą resztę.
grzegorzemblog said:
„Ostatnia rodzina” nie jest o rodzinie Beksińskich.
Nie tylko.
Jest o nas wszystkich, o rodzinie ludzi.
Kasia Dudziak said:
Jeszcze nie widziałam tego filmu. Oglądne i podzielę się refleksją.
rfrfr said:
Ten film jest koszmarnie zły. Zrobili z Tomasza upośledzonego idiotę. Ogrodnik zagrał go tak samo jak postać z poprzedniego filmu, gdzie grał upośledzonego i sparaliżowanego chłopaka.
Teraz okazało się, że to nie kreacja – on taki jest, on po prostu nie potrafi grać kogoś normalnego.
drzoanna said:
Tak jest, Ogrodnik zastosował tę samą technikę gry, szalenie przerysowaną, karykaturalną, w przypadku postaci Tomka totalnie, absolutnie i obraźliwie bez sensu. I chyba faktycznie stosuję ją, gdzie się tylko da, czy ma to uzasadnienie, czy nie. Dzięki wielkie za tę opinię.