Tagi

Dawno, dawno temu, w odległej galaktyce a dokładnie w lipcu 2007, sprawiłam sobie własny osobisty komputer.
Wtedy też otrzymałam od mojego Dziecka szczegółowe instrukcje, tyczące wszelkich trudnych spraw, związanych z tym czarodziejskim ustrojstwem, czyli przykładowo – jak się je włącza i wyłącza (w punktach i na piśmie, kartkę zachowałam, dziś jej treść wzrusza mnie do łez), jak używać myszki i co to jest kursor… kolejnym levelem było wysyłanie maili i dodawanie kontaktów na gg.
Wtedy też usłyszałam po raz pierwszy słowo „netykieta” – i moje cierpliwe Dziecko szkoliło mnie tudzież przestrzegało przed nadużywaniem emotek i capsa, spamowaniem, tłumaczyło – co jest dopuszczalne a czego zwyczajowo unikamy.
O tym wszystkim przypominam sobie ostatnio coraz częściej – od czasu, gdy stałam się niewolnikiem fejsa.
Zastanawiam się bowiem, czy reguł netykiety, spisanych choćby i tu: http://www.netykieta.prv.pl/ nie należałoby uzupełnić o te, specyficzne dla terenu FB?
I myślę o tym coraz częściej, kiedy kolejny raz łapie mnie dziki wkurw z powodu czyichś, fejsowych działań czy zaniechań.
Też tak macie?
Może wspólnie stworzymy ich listę?
Oto kilka propozycji, oczywiście subiektywnych:

1.
Zapraszanie do znajomych.

Moim zdaniem, wysyłając komuś zaproszenie, należałoby dołączyć do niego jakąś, choćby krotką wiadomość, typu: „hej, pamiętasz mnie? ja to ta blondi w czerwonej mini, z którą całowałaś się wczoraj na imprezie” albo „powinieneś mnie kojarzyć z forum Górnej Wólki, gdzie komentowaliśmy urodę kandydatów na wójta i spodobały mi się Twoje rewolucyjne poglądy” – no coś w tym guście.
Tymczasem wciąż zdarza się, że dostaję zaproszenia od kompletnie mi nieznanych osób w wieku od 14 do 80 i nic, żadnych komentarzy, próby przypomnienia czy nawiązania kontaktu.
Zazwyczaj piszę potem do takiej delikwentki/takiego delikwenta wiadomość z zapytaniem, kim jest i skąd się znamy.
No i czasem pada jakieś sensowne wyjaśnienie, że, załóżmy, balowaliśmy razem na CGN albo ramię w ramię skakaliśmy na ostatnim koncercie…. jednak równie często czytam zdumiona „a bo wydajesz mi się zajebista”, i niezależnie, czy pisze to czternastolatka czy siedemdziesięciolatek – to jakoś mnie to nie przekonuje i nie stanowi wystarczającego powodu do zawarcia znajomości z obcą osobą, która ujrzała na fejsie jedynie moją fotę, nic poza tym.
Bywa też, że zaproszenie przysyła koleżanka kuzynki mojej sąsiadki, czy coś w tym guście i tłumaczy je dokładnie tym, że jest koleżanką tej kuzynki. No i co z tego – mam ochotę zapytać?
Nie widziałyśmy się na oczy ni razu, nie zamieniłyśmy ze sobą ani słowa a mój profil/ściana z wszystkimi wpisami itp są niedostępne dla „obcych” – więc ococho i po co?
Fejs nie jest IMO portalem randkowym, czy stricte towarzyskim, raczej nie służy do gromadzenia jak największej liczby znajomych, przynajmniej ja nie używam go do tego celu.
(a tak w związku z portalem randkowym – to kiedyś dostałam zaproszenie od faceta, z którym wymieniłam na Sympatii kilkanaście maili, ale po jakimś czasie jednak korespondencja się urwała…. a dokładniej – to ja ją ucięłam, tłumacząc, że nic z tego nie będzie, nasze oczekiwania kompletnie się rozmijają… no i prosz, minęło kilka ładnych lat – i jest zapro na FB.
I żeby choć jakiś krótki liścik, odnalazłem Cię na FB, może pogadamy tak po kumpelsku – co u Ciebie… ale nic. Zero komentarza.
IMO – kompletnie bez sensu, i to nie pierwsza podobna sytuacja
Dlatego w powyższych sytuacjach, po ustaleniu, z kim mam do czynienia – prostu usuwam zaproszenie.
Gdy zdarzyło się – kiedyś, zanim ustawiłam prywatność bardziej restrykcyjnie, że zapraszał gość z drugiego końca Polski, argumentując, że jesteśmy dla siebie stworzeni, z racji podobnego wieku i pasji (on akurat kochał sport, podróże i włóczęgi po bezdrożach, więc jakby nie bardzo) odpisałam uprzejmie, że profil na FB traktuję trochę „służbowo”, szukam kontaktów muzycznych, koncertowych i imprezowych a w konsekwencji inspiracji dla pisaniny na blogu.
Choć raz…. ech, żałuję, bo gdyby nie moja nieznajomość języków, to zanosiło się na przygodę 😉
Dostałam zaproszenie o 26-latka z Iranu, władającego perskim i angielskim, matematyka po studiach uniwersyteckich…. zakładając oczywiście, że info w profilu było prawdziwe – mogło być ciekawie.
Chłopak pisał, że czuje się samotny, że szuka kogoś do pogadania, kogoś o dobrym sercu, ciepłego i serdecznego – a ja na taką wyglądam właśnie.
Nie wiem, na jakie ciepło liczył – ale niestety, bo ja perski i angielski na podobnym poziomie 😉
Ale nasza krótka korespondencja była milusia 😀
Podobnie uważam za totalnie bezcelowe zaproszenia na FB od uczniów – takich świeżo poznanych, gdy żaden specjalny ponad-oficjalny kontakt nie miał szans się nawiązać… a takich, gdzie wyraźnie się czuje, że do nawiązania takiego kontaktu jest daleko jak stąd do Houston – to już w ogóle.
No nie uwierzycie, współpraca się nie układa, podczas zajęć we mnie się wszystko gotuje – bo panna jest niemiła, złośliwa i na dodatek kręci – a tu nagle ciach!!! i zaproszenie na FB.
No chyba tu kogoś pojebało z lekka.
Natomiast rzecz nie w tym, że nigdy never, żaden uczeń nie będzie czytał moich wygłupów, wulgaryzmów czy zwierzeń na fejsie, bo dobrze wiecie, że czytają 🙂 … jednak, zanim te własne wygłupy, wulgaryzmy czy zwierzenia udostępnię musimy się dobrze poznać i polubić, musimy się poczuć wobec siebie swobodnie i to w naprawdę wysokim stopniu.

2.
Nagabywanie.

Dobra, jesteś już w gronie moich znajomych na fejsie, no i czasem się zaczyna, niestety.
Wysyłanie linków ze stronami cioci i sąsiadki, albo z działalnością własną, z eventami takimi czy innymi.
I tu doskonale rozumiem, że jeśli ktoś robi to nieczęsto, w sprawach istotnych (szukanie zaginionego brata czy ukradzionego psa) albo ma choć cień podejrzenia, że strona mnie zainteresuje – to spoko.
Ale prośby o lajkowanie, przykładowo – biur podróży czy informatorów turystycznych, gdzie wiadomo, że nosa z domu nie wyściubiam? Po jaką cholerę mam zaśmiecać sobie tablicę wieściami ze stron o hodowli kaktusów czy zawiłościach przyrządzania deserów… i niby wszyscy wiedzą, że w moim domu nie uświadczysz pół kwiatka a desery to kupuję w Lewiatanie, ale jednak podobne linki wysyłają i zachęcają/namawiają do zalajkowania.
No i zdecydowanie jedynie informujemy o powstaniu tej czy innej grupy – a nie zapisujemy delikwenta bez pytania. Wkurzyłam się autentycznie po obudzeniu pewnego pięknego ranka, gdy okazało się, że jestem członkiem trzech nowych grup, trzech kurwa – a nie zgłaszałam akcesu do żadnej.

3.
Co umieszczam na czyjejś tablicy?

Tu też zalecałabym sporo wyczucia, delikatności i umiaru.
Bo może kogoś wkurwi oznaczenie na jakimś okolicznościowym zbiorczym obrazku – z okazji świąt, których nie obchodzi?
Albo wrzuta z piętnastym tego dnia kotkiem bardzo slitaśnym…. czy z muzyką, która go nie rusza – a tu klip z okrzykiem „posłuchaj koniecznie, pokochasz na pewno, to coś dla Ciebie!!!” i ani mi się chce nawet kliknąć, żeby wysłuchać jakiegoś IMO popowego smęcenia…. link wysłany na czacie – spoko, ale po co od razu wywalać go na czyjąś ścianę? a jak się nie spodoba?
Bo co umieszczasz na swojej – to już Twoja sprawa, proste.
Jak przekroczysz dopuszczalne dla mnie stężenie demotów, kotów i złotych myśli P. Coelho – zawsze mogę zmienić ustawienia i tego „nie widzieć”.

4.
Komentarze z czapy.

Komentarze, moim zdaniem, dzielą się na te sensowne i logiczne, dowcipne, bardzo dowcipne, radośnie absurdalne i te z czapy.
O chamskich nie piszę – bo to jasne, za takie to ban dożywotni i wpierdol, sie wie.
Absurdalne – spoko, byle nie piętnaście razy pod rząd, bo znuży. No i może nie pod jakimś mega-poważnym czy dramatycznym wpisem – bo zabrzmi nieteges.
Natomiast tak sobie myślę, że miło by było, gdyby ktoś, kogo komentarze składają się zazwyczaj z emotek, wyłącznie, 3 razy pod rząd 😀 😀 😀 albo kilka 😛 – i tyle – pomyślał chwilę i jakoś uzasadnił tę swoją radość, przyjemniej by się czytało. O pewności, że się dobrze rozumiemy – już nawet nie wspominam.
PS.
S.F. – uprzejmie informuję, iż Twoje Komentarze z Czapy polubiłam, po stoczeniu niespecjalnie zaciętej walki z moim poczuciem humoru.
Kiedy więc przestaną mnie one bawić uznam, iż pora umierać, i uprzejmie poproszę o szybką i niebolesną w miarę możliwości eutanazję 😉

5.
Fejsowe łańcuszki.

Nie wiem, jak Wy – ale ja mam na nie alergię.
O piwnym już kiedyś pisałam, ale równie mocno wkurwiają mnie pozostałe.
A jeszcze bardziej zaproszenia do gier, aplikacji itp powtarzające się – choć wielkimi literami i nie raz krzyczałam : NIE NIE GRAM, NIE WYSYŁAĆ MI KURWA ŻADNYCH ZAPROSZEŃ, SE NIE ŻYCZĘ!!!!
A i tak przychodzą. Noż kurwa, no.
Czytać nie umieją?
Celowo wkurwiają?
No bo już nie wiem. 😐

6.
Zrywanie na fejsie.

Czyli demonstracyjna zmiana statusu związku plus wywlekanie, wypominanie i rzucanie(często obopólne czyli sobie nawzajem) w twarz szczegółów, kto kogo, w jaki sposób i ile razy.
Sprawy, które IMO powinny być omówione na spokojnie i w cztery oczy – stają się nagle tematem publicznym, i lecą w netową przestrzeń wszelkiej maści epitety, szmaty, kutasy i spierdalaj na drzewo.
I tyczy to nie tylko związków miłosnych – ale i przyjaźni, kumpelstwa i innych znajomości.
Kłótnie połączone z ujawnianiem szalenie osobistych i intymnych detali, część znajomych kibicuje jednej – część drugiej stronie, krąg skłóconych się poszerza – rany.

7.
Grzeczności i powinności.

Tak sobie cicho myślę, że na fejsie, jak w życiu, tu i tu obowiązują zasady dobrego wychowania, że o używaniu mózgu nie wspomnę.
Jeśli więc spodziewam się wiadomości – to nie ignoruję tej środkowej ikonki w kształcie komiksowego „dymku” na listwie u góry… a jeśli ma przyjść od osoby spoza znajomych – to przynajmniej raz dziennie zaglądam do folderu „inne”.
No i nie zostawiam wiadomości bez odpowiedzi, żadnych, nawet lekko zalatujących spamem.
Chciałam jeszcze napisać o prywatności i umieszczaniu fot z innymi osobami, czyli że najpierw pytamy itepe, ale zrobiło mi się głupio.
No bo co ja się tu wymądrzam, fejsa mam w sumie nie tak dawno – a puszę się, jakbym pozjadała wszystkie rozumy.
Wcale tak nie jest, i nie było i doskonale pamiętam, jak sama z podwiniętym ogonem i zawstydzeniem w sercu usuwałam z relacji z pewnego koncertu fragment, którego nie powinnam była zamieścić bez pytania – a zamieściłam. Do tej pory czuję się z tego powodu nieszczególnie.
I potrzebowałam czasu, coby zajarzyć, że nie ma się co wkurzać na ludzi, którzy „dobijają się” do mnie na fejsowym czasie, że przecież mam lekcje przez cały dzień i nie mam jak odpowiadać. Należy po prostu wyłączyć czat, jeden klik, znika zielona kropeczka i już wszyscy wiedzą, że nie jestem dostępna i nie zawracają mi głowy, proste.

8.

No super – ale i facebook też IMO zobowiązany jest do przestrzegania reguł ogólnych, do grzeczności wobec swoich użytkowników i traktowania ich z szacunkiem.
Tymczasem – co rusz daje dupy.
Co raz to wprowadza „ulepszenia” – zaskakując userów pojebanym layoutem, na którym nic nie wygląda, jak kiedyś.
Ja akurat w miarę łatwo przyzwyczajam się do nowości, ale co bardziej zachowawczy psioczą na te zmiany i się foszą, znam nawet wypadki megawkurwa, skutkującego usunięciem konta.
Ale wkurza mnie odmienny wygląd, inna czcionka, układ itepe – mojej osobistej ściany i strony głównej
Szczęśliwie nauczyłam się koncentrować wzrok na środkowym panelu, nie zauważam tych wszystkich „polecanych stron” i innych takich, ale masakrycznie wkurwiają mnie te profilowe rubryczki, jak dla niedorozwiniętych.
„Jakie drużyny lubisz?” – zajebiście, ale nie ma opcji wpisania przykładowo „sport mnie wali” …. a zamiast wolałabym – „jacy faceci Cię kręcą?”
Ulubieni sportowcy, fitness (WTF?), języki, religia, jeszcze może nr buta, rozmiar stanika, czy lubię ruskie pierogi i czy wolę być na górze – czy na dole, noż kurwa, już wolałabym te ostatnie pytania, niż te o sport, fitness i o czym teraz myślę…. intelektualna potęga tego ostatniego pytania mnie po prostu powala.
A te wszystkie odnośniki, klikalne ikonki – po cholerę tego tyle? Czasem mam wrażenie, że cała ściana rusza się i pulsuje, bo gdzie nie zawadzę kursorem to już mnie ponagla „oznacz” „zaktualizuj” „zmień” – jakbym nie miała nic innego do roboty, tylko co kwadrans przerabiać cały wygląd strony….
No i na miniaturce profilowego, z lewej strony osobistej tablicy fejs jebnął ostatnio klikalną ikonkę aparatu fotograficznego, przyciemniając przy okazji dolny pas fotki, tak na oko 1/5… no ok, ok, wiem, że jak chcę zmienić zdjęcie profilowe, to mam w nie kliknąć – ale po jakiego chuja psuć mozolnie wycinany i kadrowany obrazek tym oddolnym przyciemnieniem i miniaturką foto-aparatu?
U mnie to wygląda, jakbym się tą ikonką jarała, mam twarz zwróconą akurat w tę stronę i tak się to skomponowało i stworzyło durnowaty efekt.
Tak, wiem – że Wy tego nie widzicie, jedynie ja sama mam szansę się tym powkurwiać, możecie natomiast pozachwycać się własnymi, może bardziej udanymi efektami kompozycyjnymi – na Waszych własnych fotkach profilowych 😉
Ale….
Ale przecież, na upartego, można/mogę zainstalować sobie taką wtyczkę czy inny dinks, który przywróci poprzedni wygląd fejsa i, o ile wiem, zapobiegnie następnym tablicowym rewolucjom… (Lukier to ma i jest zadowolony)
No i nie jeden fejs „czaruje” nowościami narzucanymi bez pytania – w podobny sposób przed paroma godzinami zrobił mnie w chuja mój ulubiony Firefox.
Włączam sobie przeglądarkę, pojawia się okienko, że sprawdzana jest kompatybilność zainstalowanych dodatków – i zanim zdołałam pomyśleć, że przecież żadnych nie instalowałam – szast prast błysk i wywala mi na cały monitor liska na niebieskiej kulce i komunikaty pełne zachwytów i że ja też muszę być szczęśliwa.
Tyle, że kurwa nie jestem.
Bo poprzestawiali menu i okienka do wpisywania linków czy haseł do wyszukiwania, a ta górna listwa jest niepotrzebnie szeroka, mniej czytelna i niebieska. NIEBIEŚCIUTKA w stylu ombre, im dalej w prawo tym jaśniejsza.
Może jak odwiedzi mnie Wiadoma Osoba to pomoże zmienić ten kurewski chaber na czerwień albo czerń czy coś.
Albo poproszę Lukra o pomoc, bo znalazłam stronkę na temat przywracania dawnego wyglądu, tylko sama to się trochę boję, że coś spsuję 😉
A jak nie – to będę musiała się przyzwyczaić i polubić, i git.