Tagi

g1s.jpg

Serwisy informacyjne obiegła właśnie informacja o śmierci Hansa Rudolfa Gigera.
Moją tablicę na facebooku wprost zalały kolejne, różne, nawet różnojęzyczne wersje tej smutnej wiadomości, a ja, poza oczywistym zasmuceniem z jej powodu zaczęłam zastanawiać się nad fenomenem popularności tego artysty i jego dzieł.
I nad tym, na ile natężenie ilości powyższych info na mojej głównej wynika ze specyfiki doboru moich znajomych, z tego – jakimi są ludźmi, bo z całą pewnością nie stanowią oni przeciętnego przekroju społeczeństwa – ani ze względu na wiek, ani wykształcenie – a tym bardziej na zainteresowania: ogólne i muzyczne.
Bo olbrzymia większość znanych mi, poza fejsem także, osób – przyznaje się do fascynacji dziełami Gigera.
Mówię tu o kręgu moich bliskich i dalszych, o naprawdę licznej grupie osób poznanych na koncertach czy imprezach metalowych, DI, elektro itp.
Z ciekawości zapytałam o Gigera studenta, który przychodzi do mnie na zajęcia …. i młodą sąsiadkę… i exmęża. Zadne z nich nie kojarzyło nazwiska. Jasne, o serii filmów o „obcym” słyszeli – ale nic poza tym.
Czyżby więc zależność była aż tak prosta?
Zamiast ulec pokusie spekulacji, schematycznych koncepcji i trywialnych wniosków – opowiem Wam o moim spotkaniu z Jego twórczością.
Zaczęło się oczywiście od filmu Ridleya Scotta, a to, że obejrzałam „Obcego, ósmego pasażera Nostromo” wynikało z kolei z mojego uwielbienia dla tematyki horrorzastej i s/f zarówno w literaturze jak w filmie.
Nie zliczę, ile razy obejrzałam wszystkie części, wciąż jednakowo zachwycona i przerażona – to dla mnie seria absolutnie kultowa.
I podobną reakcję zanotowałam, zetknąwszy się z twórczością H.R.Gigera.

g2ks.jpg

Nie pamiętam już, kto łaskawie uświadomił mnie, że to On właśnie stworzył postać ksenomorfa dla potrzeb filmu.
W każdym razie już od przełomu lat 80tych i 90tych włóczyłam się po krakowskich księgarniach wypytując o albumy z reprodukcjami obrazów czy zdjęciami jego innych projektów.
A chwilę później, na jednym z koncertów, poznałam pewną plastyczkę z Wawy. Odwiedzałam ją potem wielokrotnie, przy okazji wypadów do stolicy na kolejne koncerty – za każdym razem sympatycznie i serdecznie goszczona w jej mieszkaniu na Tarchominie… i za każdym razem, po muzycznych emocjach, z wypiekami na twarzy, oglądałam jej „gigerowskie” zbiory …. Miała chyba wszystkie albumy, jakie ukazały się w Polsce w tamtych latach z dziełami tego artysty, no i wkrótce znałam każdą rycinę, rzeźbę czy instalację na pamięć.
To ona powiedziała mi o wydawnictwie Taschen, o zaletach ich publikacji – i to właśnie „„taschenów” zaczęłam w Krakowie szukać. (Szczególnie zależało mi na egzemplarzu w miękkiej okładce, formatu niewiele większego od A5 – na solidniejszy album, w twardej oprawie – nie było mnie po prostu stać.)
Dziś brzmi to jak opowieść z jakiejś odległej epoki i chyba faktycznie tamte czasy różniły się od czasów obecnych także i w tej kwestii… dziś pewnie wpisałabym poszukiwany tytuł w google albo bezpośrednio na allegro, ewentualnie kontaktowałabym się z jakimś sklepem czy stroną mailowo.
Wtedy trzeba było po prostu książkę „wychodzić”, księgarnie nawet nie posiadały telefonu… zaglądałam więc co jakiś czas do Hetmańskiej przy Rynku czy do Księgarni Znak przy Sławkowskiej i zamęczałam ekspedientki „czy jest? nie dostali? a kiedy będzie…”
Miłe panie wkrótce rozpoznawały mnie już na wejściu i od drzwi wołały „nie, nie dostaliśmy, nowe „tascheny” będą za miesiąc”.
Mam wrażenie, że trwało to wiele miesięcy, poważnie, aż wreszcie udało się i prawie 100stronicowy wolumin był nareszcie MÓJ.

Okładki mojej książki i kilka z niej rycin:

d1.jpg

gygs.jpg

mli1s.jpg

d2.jpg

barzkss.jpg

I nie wiem, na ile to „zasługa” moich zachwytów – ale kiedy w czasach licealnych moje dziecko, wraz z kolegami, wybrało się w Alpy, zwiedziło też Szwajcarię i nie ominęło Chur, rodzinnego miasta Gigera, a tam – oczywiście Giger Baru.

Wnętrze jednego z Gigerowskich barów:

oub1s.jpg

pod2ks.jpg

A oto tatuaż inspirowany twórczością Gigera:

o1eks.jpg

Tu linki do ciekawych i niekoniecznie popularnych info na temat mniej znanej części twórczości Gigera.
Oto ciekawy wpis o projektach okładek płyt i niezwykłych historiach, z nimi związanych:

http://melodiametalu.blog.onet.pl/2011/07/27/licznik-gigera-czyli-komu-okladke-komu/

Linki dla tych, których udało mi się zachęcić i chcieliby więcej:
http://www.hrgigermuseum.com/index.php
http://www.alienhive.pl/

A ja… cóż, nie pogardziłabym takim autkiem, ech ….

sam1s.jpg