Jakiś czas temu pisałam już o swoim zniesmaczeniu, czy wręcz wkurwie, który z trudem pohamowałam, gdy znajoma z portalu muzycznego, odezwawszy się do mnie po latach, w drugim zdaniu zapytała „czy jesteś już babcią?”, a gdy zaskoczona zaprzeczyłam, dodała „nie martw się, niedługo na pewno nią zostaniesz”.
Jeszcze teraz na samą myśl o tej rozmowie czuję powiew tego mojego oburzenia.
Nie wiem, może Wy macie inaczej, może jestem odmieńcem czy kosmitą – ale kiedy widzę kogoś po latach, to raczej pytam, co słychać u niego – nie u jego krewnych.
Raczej – co z jego własnymi planami, które miał kiedyś, co z marzeniami, czy udało mu się rozwiązać dawne problemy itepe.
Znajomości, czy nawet więzi, które rodzą się w grupach dyskusyjnych są szczególnego rodzaju.
Prócz tematów wiodących, czyli w tym wypadku muzycznych porusza się tam tematy ogólne, często bardzo prywatne i to daje możliwość dobrego poznania rozmówcy.
Tego – co kocha a czego nienawidzi, co jest dla niego ważne a co drugorzędne.
Każdy kto porozmawia ze mną przez chwilę ma szanse poznać – jak w tych kwestiach jest ze mną.
Tym bardziej osoby, z którymi spędziłam długie godziny na zawziętym postowaniu w portalowych wątkach.
Tym bardziej, biorąc pod uwagę, jak bardzo otwartą jestem osobą, jak jasno formułuję swoje poglądy i jak często i chętnie je artykułuję 😉
To – jak żyję, jakie mam priorytety, czym się zajmuję i jak wiele mam takich zajęć wie chyba każdy, kto zamieni ze mną kilka zdań.
Podobnie i to – jak mocno kocham swojego syna, jak bardzo jest mi bliski, jak bardzo zależy mi, żeby znalazł swoją własną drogę w życiu i był szczęśliwy.
Ale, do kurwy nędzy – to ma być jego własna droga, wypadkowa jego własnych przemyśleń, owoc jego własnych decyzji i wyborów.
Jest dorosły i prowadzi już swoje własne, osobne życie.
To nie oznacza oczywiście zerwania kontaktów, nic z tych rzeczy, ale wyobrażam sobie to jakby drzewo, gruby pień, z którego wyrasta konar, już osobny, samodzielny…
Albo raczej rozwidlenie dróg – nie żadna tam mała ścieżyna, ale skrzyżowanie dróg równorzędnych, że skorzystam z podpowiedzi Kodeksu Drogowego 😉
Posiadanie/nie posiadanie dziecka jest jedną z najważniejszych życiowych decyzji, tak sądzę.
Jest i powinna ona być świadomym wyborem dwójki ludzi, jest ich prywatną sprawą.
Oczywiście – w dobrej, kochającej się rodzinie powinno się rozmawiać o wszystkim, natomiast nigdy, powtarzam ABSOLUTNIE nigdy w tej sprawie nie powinny się pojawiać żadne naciski.
Żadne ciocine dobre rady i żadne, kurwa, żarciki podczas rodzinnych spotkań.
Do dziś pamiętam swój rumieniec podczas kolejnych kolacji wigilijnych, gdy podchmieleni wujowie, cali w heheszkach, dowcipkowali „to kiedy się rozmnożycie, hehe?” albo „coś się słabo, Janku, starasz, może Cię zastąpimy i pomożemy, jak to w rodzinie?”
Dziś takie uwagi wiszą mi zdechłym kalafiorem, dziś nawet mnie śmieszą – ale wtedy, wrażliwa, delikatna i „niewinna” dwudziestoparolatka z trudem powstrzymywałam się od płaczu….
Nawet poważne i zapewne życzliwe w intencjach rady starszych kuzynek napawały mnie oburzeniem.
Może to ich ton – protekcjonalny, traktowanie mnie z góry, takie „ja wiem lepiej, jak będziesz w moim wieku i z moim doświadczeniem to też tak będziesz myśleć, więc teraz posłuchaj starszych i mądrzejszych…”
To, czy chcemy mieć dzieci, kiedy i ile – jest absolutnie osobistym, niezawisłym wyborem pary ludzi, na tyle ważnym – że nie powinien podlegać żadnym naciskom.
Wałkowanie tematu, przypominanie przy byle okazji, uszczypliwe czy życzliwe ciągłe doradzanie – IMO jest chamstwem i buractwem i nie może mieć miejsca ani w gronie rodzinnym, ani przyjacielskim ani żadnym innym.
Może jestem walnięta – ale takie ot, z czapy pytanie „czy jesteś już babcią” uważam za grubą niedelikatność, ingerencję w sprawy mojej rodziny, ale przede wszystkim w sprawy mojego dziecka.
Jak dla mnie podobnie absurdalnie i obcesowo brzmiałoby pytanie na temat sposobów, w jaki uprawia seks, czy coś. To tak, jakby zaglądać mu do łóżka.
Może jestem walnięta – ale uważam, że kiedy spotyka się kogoś po latach, to wątek prokreacyjny jego dzieci powinien stanowić w rozmowie absolutny margines, o ile w ogóle powinien się pojawić.
Poza tym wkurza mnie takie owijanie w bawełnę, ładunek eufemizmu czy bardziej nawet zakłamania, zawartego w pytaniu o tę „babciowatość”.
Bo przecież tak naprawdę pytanie nie tyczy tego, kim jestem czy nie jestem – ale najbardziej intymnych spraw mojego dziecka.
I pytanie o tę sprawę mnie, jego matki – uważam za bezczelność i tupet.
Natomiast drugie zdanie znajomej, żebym się tym nie przejmowała – to już pokaz prawdziwej ignorancji i protekcjonalizmu.
Bo niby dlaczego miałabym się przejmować świadomymi decyzjami i życiowymi wyborami mojego dziecka?
Brak potomstwa to nie jest jakaś, kurna, choroba, jakiś powód do zmartwień czy wstydu.
Nie jest się wtedy gorszym, rodzina nie jest „niepełna” ani „kaleka”.
Para to też rodzina.
A „zostanie babcią” niekoniecznie musi być marzeniem, spędzającym sen z powiek każdej 60-latki…
Żebym została dobrze zrozumiana: to brońszmatanie nie jest tak, że tego nie chcę, że się przed tym bronię czy coś.
Podejrzewam, że w takiej sytuacji byłabym dumna z decyzji mojego syna, jak z każdej innej ważnej, życiowej.
I pewnie bardzo bym się wzruszyła. I cieszyłabym się razem z nim/nimi i trzymała kciuki, żeby wszystko poszło super.
Żeby wspólnie dali radę, stawili czoła nowym wyzwaniom.
Natomiast jest ze mną tak, że akurat realizuję się w swój własny sposób – mam pracę, którą wciąż kocham, choć uczniowie coraz częściej mnie wkurzają 😉
Mam całe mnóstwo zainteresowań, pasji, koników i hobby, mam co robić – doba wciąż jest dla mnie za krótka.
Mam znajomych i przyjaciół.
Mam muzykę.
Mam Lacrimosę.
Mam bloga.
I fchuj innych spraw, które wypełniają mi życie, więc naprawdę nie potrzebuję żyć życiem mojego syna.
Emocjonować się wyłącznie tym, co u niego słychać, napastować go swoim zainteresowaniem.
Na pewno więc nie czekałabym na jego dziecko jak na zbawienie dla mojej nudy, jak na wypełniacz mojego czasu, jak na nowy sens mojego życia.
Bo, jeśli… to to hipotetyczne dziecko wypełniło by JEGO czas, skutecznie zlikwidowało JEGO ewentualną nudę, zmieniło by JEGO życie.
To nie ja „zostałabym babcią” ale raczej on „zostałby rodzicem”, o ile rozumiecie.
Myślę, że powyższy felietonik trafi w dobry moment.
Za chwilę pewnie zaczniemy wszyscy siadać do Wigilijnej kolacji i przyjdzie czas na świąteczne życzenia.
I może dobrze byłoby zastanowić się chwilę, zanim bezrefleksyjnie powiemy „a Waszej Zuzance życzymy, żeby się wreszcie doczekała braciszka” albo „żebyś wreszcie została babcią”.
Wesołych Świąt 🙂